Co by się stało, gdybyś porozcinał Islandię na wyspy, zabrał stamtąd turystów i odciał od świata? Oto Wyspy Owcze. W ramach tego, że jest to subiektywny przewodnik, mogę coś pominąć i pewnie się tak zdarzy.
Formalnie autonomiczna część Danii, z która ma wspólną politykę zagraniczną i obronną. Dostać się tam można na dwa sposoby – promem albo Atlantic Airways (4 samoloty, 2 helikoptery). Czasem trafią się promocje, ale trzeba liczyć 1000 PLN za przelot w dwie strony. Na cały kraj składa się 18 wysp wulkanicznych, połączonych przeważnie mostami i tunelami, ale o tym później. Nazwa kraju w ich języku brzmi Føroyar. Na ile tam jechać? W stylu azjatyckich wycieczek pewnie da się je objechać w dwa dni, tydzień wydaje się optymalny, wymarzone tak 2, może dwa i pół.
Co nas tu może spotkać? Ponad wszelką wątpliwość pustka. Mimo, że mieszka tam około 50 tysięcy osób, to większość skupiona jest w okolicach Tórshavn. W ramach tego, że są to wyspy dosyć niskie (najwyższy szczyt Slættaratindur ma 880 m n.p.m.), w praktycznie dowolnym momencie moża wejść na górę i zobaczyć wszystko z nieco innegj perspektywy. Prowadzi nas to do chyba najbardziej znanych zdjęć z Wysp Owczych, czyli Sørvágsvatn.
Poza tym jest to super miejsca na lekki trekking. Jeśli chodzi o transport to opcje są trzy. Samochód jest najłatwiejszy, wypożyczenie to koszt rzędu 1000 za tydzień, odbywa się całkowicie zdalnie. Druga to rower, ale należy pamiętać, że wiatr i deszcz to raczej powszechne zjawiska na miejscu. Pozostaje jeszcze komunikacja autobusowa, ale w ramach niechęci do rozkładów i trzymania się ich skreśliłem to na pierwszym miejscu. Niezależnie od wyboru przynajmniej trzykrotnie trzeba skorzystać z promu – Najbardziej na wchód na wyspę Kirkja, najbardziej na zachód na Mykines (kolonia Puffinów) i wszystko co na południe od stolicy. (u nas padło na Suðuroy). Po czasie wiemy, że warto rozważyć Koltur i Hestur, małe wysepki na zachód od stolicy)
Co spotkamy tam jeszcze? Klify połączone z surową naturą tworzą niesamowicie emocjonalne wrażenie (aczkolwiek emocje zależą od oglądającego). Małe wodospady tuż przy drodze, które można się wspiąć. Trafić można czasem chmurę, która sunie w naszą stronę, a za nią pogda jest supełnie inna. Są Maskonury (trochę zawłaszczone przez Islandię), i domki porośnięte trawą na dachu w tym jeden znany ze zdjęć w Saksun.
Co tam jesć? Zdecydowanie tylko co tam jest. Przede wszystkim ryby i smakują tam jak dotąd chyba najlepiej (z miejsc które odwiedziliśmy), poza połowami są tam też hodowle łososi. Barbara Fish House to polecona restauracja, do której trzeba przyjść przynajmniej raz. Swego czasu określana Nomą północy, wygrywała konkursy na najlepszą restaurację Skandynawii. Dodatkowym atutem jest umiejscowienie w starej (16. wiecznej) części miasta. Menu degustacyjne zabiera nas w podróż, której nie da się zapomnieć. Poza tym w pamięci zapadła nam Etika, nie bylibyśmy sobą żeby nie spróbować tam sushi. Uczciwie trzeba przyznać, że nie udało nam się tam zjeść źle. Nawet w Vidareidi (najbardziej wysnięte na północ miasteczko) w miejscu, które nie zapowiadało niczego spektakularnego, zupa z homara waliła zas z nóg. Takie miejsce.
Poza Mykines w zasadzie nie spotkamy tu skupisk turystów. Ale też żeby być uczciwym – na Mykines maksymalnie jest koło 100 osób (tak wynika z promów biorących po ok. 40 osób dwa razy dziennie). Robi to tłok w porównaniu do reszty miejsc, ale można w miarę szybko od tego uciec.
Ale. Jedno i duże. Grindadráp. Tak, to te zdjęcia z zatokami pełnymi krwi. Tradycja, która co roku wzbudza ogromne wzburzenie na świecie. Podobno obecnie dobrze uregulowane, ale kładzie się cieniem na zachwytach dotyczących Wysp.
A jak to wygląda? W dużym skócie tak:
W mniejszym skrócie tak:
Pięknie tam i jak zwykle super zdjęcia 🙂
A jak miejscowi reagują na turystów, jeśli w ogóle jakoś reagują?
PolubieniePolubienie
dzięki 🙂 raczej nie reagują, ale bywają pomocni gdy potrzeba;)
PolubieniePolubienie